pisarski cech ślusarski w internecie

Rozmowy o literaturze, pisanie, rozważanie,czy analizowanie tekstów z gazet.

Forum pisarski cech ślusarski w internecie Strona Główna -> opowiadania -> Wyspa
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
Wyspa
PostWysłany: Pon 12:51, 09 Sie 2010
Trismegistos
Gość

 





WYSPA



Jest taki odwieczny pomysł na dowcip:,,Na bezludnej wyspie siedzi dwoje ludzi, jeden z nich mówi…” poczym następuje seria zabawnych skeczy w wykonaniu któregoś z nich.
Może to być zabawne gdyż jest ich dwoje, ale co jeśli na bezludnej wyspie byłby tylko jeden?

Jim Pilgrim był jedynym człowiekiem na bezludnej wyspie. Była to jedna z grupy sześciu wysp pośrodku Pacyfiku, na południe od głównych szlaków handlowych. Wyspa Jim była największa z tych sześciu, mila na półtorej. Składała się głównie z nieocenionej plaży, obmywanej przez ocean w porze wysokiego przypływu, jak również z dwóch pagórków niedaleko środka wyspy, porosłej karłowatymi drzewami i ciemnozielonymi krzewami. Na wschodniej jej stronie było niewielkie, zakrzywione wgłębienie w linii brzegowej, tworzące naturalna miniaturową zatoczkę, basen otoczony półkolem plaży i półkolem oceanu. Nieliczne ptaki szybowały ospale pomiędzy wyspami, nawołując się ochrypłymi głosami. Skrzeczenie ptaków oraz uderzenie fali było tu jedynymi dziwiękami na świecie.
Jim miał szczęście znaleźć się sam na bezludnej wyspie dzięki serii na wpół zrozumiałych pragnień i dziwnych wypadków. Kiedyś był księgowym, dobrze urządzonym i bezpiecznie zakotwiczonym na suchym lądzie, w małej firmie z Nowego Jorku. Był księgowym i wyglądał jak księgowy. Niski, poniżej 170 centymetrów, pączkujący brzuszek, choć miał tylko 26 lat. Włosy proste, czarne i cienkie. Wypukłe łysiejące czoło, lśniące w świetle biurowych lamp. Okrągłe oczy schowane za jeszcze bardziej okrągłymi okularami w grubej oprawie.
Był wtedy Jamesem Pilgrim’em i nie był z tego faktu zadowolony, był schematyczny i zdawał sobie z tego sprawę. Mieszkał z matką i nigdy nie umówił się z kobietą. Rzadko pijał alkohol, częściej czytał smutne opowieści o łagodnych i niekonfliktowych księgowych, którzy mieszkali ze swoimi matkami i nigdy nie umówili się z żadna kobietą, był nieszczęśliwy i pełen wstydu, bo wiedział ze mówią one o nim.
Jego matka umarła, tak zaczynały się lub kończyły smutne opowieści które czytywał, lecz mimo tego w życiu Jima nic się nie zmieniło. Biuro pozostało to samo, autobus tez się nie zmienił trasy. Dom stal się tylko trochę większy i trochę ciemniejszy, bardziej milczący, ale to wszystko.
Matka była dobrze ubezpieczona i dostała mu się za nią okrągła sumka. Wtedy właśnie jedna z jego lektur podsunęła mu pomysł. Kupił wiec łódź. Z czasem nauczył się ją obsługiwać, co niedziele sam żeglował po przybrzeżnych wodach Pacyfiku, lecz mimo to, w jego życiu nadal nie było żadnych zmian. Biuro pozostawało jasne od rozżarzonych świateł, a autobus nie zmienił trasy. On nadal był Jimem Pilgrim’em i nadal spędzał wieczory leżąc w łóżku rozbudzony, marząc o kobiecie i przyjemniejszym, szczęśliwszym życiu.

Łódź miała dwanaście metrów długości. Pomalował ja na biało i nazwał Samantha, imieniem kobiety, której nigdy nie spotkał.
Pewnej pogodnej niedzieli, gdy ocean był jasny i cichy, a niebo czystoniebieskie, stanął na rufie, popatrzył w morze i pomyślał o drodze do Chin.
Pomysł dojrzewał. Mijały miesiące, miesiące pełne obmyślań i przygotowań, aż w końcu przekonał sam siebie. Popłynie do Chin, będzie prowadził dziennik, w którym spisze swoje przygody, opublikuje go i zdobędzie sławę oraz spotka swoją Samanthe.



Łódź załadował zapasami żywności i wody. Postarał się w pracy o bezpłatny urlop, były powody by nie zrywać całkowicie wszystkich więzów, choć mówił sobie, że już nigdy nie wróci.
Pewnej niedzieli wyprowadził łódeczkę na otwarte morze, straż nabrzeżna zatrzymała go jednak i zawróciła. Wyjaśnili mu różnorodność reguł i regulacji. Żadnej nie zrozumiał.
Za drugim razem byli agresywni i powiedzieli mu, że trzecia próba skoczy się wyrokiem.
Po raz trzeci, wyruszył wiec nocą i zdołał wyślizgnąć się z sieci, która na niego zastawili. Wyobraził sobie ze jest szpiegiem, ciemna i straszna postacią, umykająca bez drżenia pod osłona nocy z nieprzyjaznego lądu.
Po trzech dniach żeglugi zagubił się. Nie wiedział gdzie jest ani dokąd zmierza. Chodził dokoła statku ukryty przed słońcem pod żeglarska czapka i niemo spoglądał na drżąca powierzchnie oceanu. Statki, czarne sylwetki, mijały horyzont. Wyspy były kłębami mgły daleko, daleko w oddali. Wokół świat był niebieski i złoty, cisze mąciła tylko stłumiona gra drobnych fal opływających łódź.
Ósmego dnia nastał sztorm i ten pierwszy sztorm udało mu się przetrwać bez szwanku. Wylewał wodę, aż łódź była sucha, potem zasnął na dwadzieścia godzin.
Jedenastego dnia znów był sztorm, tym razem o wiele potężniejszy, żywioł zdołał rozszarpać mu łódź. Wycieńczony drapiąc i walcząc łykał spienione hausty rozwścieczonej wody.
Do wyspy dotarł nocą, niesiony przez fale, pod łagodna opiekę półksiężycowej zatoki. Ostatkiem sil się wczołgał się na piaszczysty brzeg, poza zasięg fal poczym zasnął.
Kiedy się obudził, słońce było wysoko, skórę na plecach miał spalona do bólu, stracił żeglarska czapkę i oba swe buty, z trudem stanął na nogi i ruszył w głąb lądu, byle dalej od kapiącego z nieba żaru?
Żył. Znalazł jagody, korzonki, rośliny które mógł jeść, nauczył się również podchodzić ptaki, gdy te czyściły swoje pióra siedząc na gałęzi i ogłuszać je kamieniem. Co do jednego miał szczęście, w kieszeni odnalazł zapałki wodoodporne, włożył je tam jeszcze przed sztormem, zbudował więc daszek z kawałków gałęzi i kory, wygrzebał w ziemi płytki dołek i zapalił w nim ogień, pilnując przy tym, aby płomień tlił się dzień i noc.
Miał tylko osiem zapałek.
Przez pierwsze dni, pierwsze tygodnie ciągle był zajęty.. Całymi dniami węszył po wyspie, aż poznał każdy metr plaże, każdy chwast i gałąź. W chwilach odpoczynku wpatrywał się w ocean czekając z nadzieja wybawców.
Wybawcy jednak nie nadchodzili i wkrótce poznał wyspę tak dobrze jak kiedyś znał trasę autobusu, którym podróżował do pracy. Z nudów zaczął rysować, profile mężczyzn i kobiet, rysunki ptaków, które latały i skrzeczały nad jego głową. Czasem grał na piasku w kółko i krzyżyk, ale jakoś nigdy nie mógł wygrać. Nie miał ołówka, ani papieru, lecz zaczął pisać książkę, książkę o swojej przygodzie, książkę, która uczynić go miała czymś więcej niż tylko zwykłym biuralistą.
Układał ją starannie, zapamiętując zdanie, które raz ukończył, gładząc każde słowo i skrzętnie dobierając każdy paragraf. Wędrował po wyspie, głośno recytując gotowe ustępy.
Ale to było za mało. Miesiące mijały on nie widział żadnej łodzi, samolotu ani ludzkiego oblicza. Zwędrował wyspę recytując ostatnie fragmenty książki. Całymi dniami zaczął wiec przesiadywać nad brzegiem oceanu wpatrzony nieruchomo w bezmiar, każda minuta spędzona w tan sposób stawała się nie do zniesienia, Aby przetrwać musiał zrobić tylko jedno, i w końcu to zrobił.
Zwariował.




Doszedł do tego powoli, doszedł do tego stopniowo. Najpierw wymyślił sobie słuchacza.
Bez szczegółów, bez wieku i płci, zwyczajny anonimowy słuchacz. Gdy chodził, mówiąc na głos zdania, musiał wierzyć, że ktoś szedł obok niego po prawej stronie, słuchając jego mowy, z uśmiechem potakując i chwaląc wyborna kompozycje.
Czasem zatrzymywał się nagle i odwracał w prawa stronę z zamiarem wyjaśnienia jakieś niejasnej kwestii, często wtedy przez sekundę czuł się zaskoczony, że nikogo obok niego nie ma, poczym uśmiechał się łagodnie jakby kpiąc z własnej głupoty by ponownie ruszyć dalej nie przestając przy tym mówić.
Pomału słuchacz nabierał wymiarów. Stawał się kobieta, młoda kobieta, która słuchała go z uwaga i wdzięczności. Ciągle nie miała wyglądu, konkretnego koloru włosów, owalu twarzy, ale maiła imię, Samantha, Samantha Turner, kobieta, której nigdy nie spotkał a o której zawsze marzył.
Po kilku dniach dnia spostrzegł, że miała włosy koloru miodu, długie, wdzięcznie spływające po plecach. Później zauważył jej niebieskie oczy, okrągłe inteligentne, o większej głębi niż okalający ich ocean. Wiedział ze jest o 5 centymetrów niższa od niego, i ze ma zmysłowe acz nie lubieżne ciało, nosi białą suknie i zielone sandały. Był pewien ze go Kocha, w końcu na wyspie był odważny, mocny, interesujący.
Pomimo tego wszystkiego nie był jeszcze zupełnie szalony, jeszcze nie, do dnia, kiedy usłyszał jej głos po raz pierwszy, piękny, pieszczotliwy, czysty i pełny.
Powiedział: Człowiek samotny jest człowiekiem tylko w połowie.
Ona odrzekła:, Ale Ty nie jesteś sam.

Przez pierwszy, miodowy miesiąc jego choroby, życie było słodkie i bujało na fali szczęścia.
Raz za razem recytował jej ukończone rozdziały swej książki. Ona przerywała od czasy do czasu by powiedzieć jak bardzo się jej podobało i pocałować go w usta.
Czasem ściskała jego rękę mówiąc, że go kocha.
Nie rozmawiali nigdy o życiu, jakie Jim wiódł przed dostaniem się na wyspę, nie wspominał o rozżarzonym biurze i kontrolach śmiesznych ksiąg.
Całymi dniami przechadzał się z nią pokazując jej wyspę, każde ziarenko pisku, gałązkę za gałązką, każde drzewo i każde źdźbło. Nauczył ją zabijać ptaki i podtrzymywać ogień. Kiedy przyszły nieczyste sztormy, smagając wyspę brutalnymi razami, przywierała do niego pod prowizorycznym okapem, jej jasne włosy muskały mu wtedy twarz a szyje palił jej gorący oddech.
Wyczekiwali aż skoczy się burza spleceni ramionami, oczami śledząc ledwie tlący się płomień, pogrążeni w nadziei, że ogień ów nie zgaśnie.
Dwa razy zgasł i trzeba było zmarnować cenne zapałki. Za każdym razem zapewniali się wzajemnie ze będą lepiej go strzec i więcej go nie stracą.
W końcu przyszedł dzień, kiedy wyrecytował ostatni rozdział ksiązki, która tak dawno ukończył.
– Długo nic nie napisałeś- zauważyła mimochodem.
Jim stanął w miejscu, zamyślił się głęboko, miała racje – Zacznę dziś nowy rozdział - obiecał – Kocham Cię – brzmiała odpowiedź.
Wewnętrznie jednak czół, że nie może rozpocząć nowego rozdziału. Nie chciał zaczynać kolejnego rozdziału. Chciał tylko recytować dla niej te już ukończone.
Samantha jednak coraz mocniej nalegała, pytała, czemu nie zaczyna nowego rozdziału?
Po raz pierwszy zostawił ją samą.




Odszedł na drugi kraniec wyspy, usiadł i patrzył w ocean. Nadeszła po chwili prosząc o przebaczenie, wziąwszy ja w ramiona w końcu jej wybaczył. Ale temat powracał, coraz częściej i coraz natarczywiej, pewnego wieczoru nie wytrzymał
–, Czemu mnie drażnisz!- Wybuchł. Ona w odpowiedzi zalała się łzami.
Z biegiem czasu zaczęli działać sobie na nerwy, Jim powoli odkrywał, ze w zachowaniu Samanty było coraz więcej z jego własnej matki, jedynej kobiety, którą naprawdę znal.
Była władcza jak ona, nigdy nie pozwalała mu zostać samemu ze sobą, nigdy tez nie mógł w samotności odejść, spokojnie pomyśleć.
Apodyktyczna niczym jego matka, żądałaby wrócił do pracy nad książką, niemal czuł, że chciałaby na powrót stał się biuralistą.
Coraz częściej gwałtownie się kłócili, pewnego razu ją uderzył, czego nie śmiał nigdy wobec własnej matki. To ją zaszokowało, wstrząsnęło, on z przerażenia zaczął łkać, prosić o przebaczenie, całować po rekach i w policzek, na którym czerwony ślad reki roziskrzył się jak płomień. Szybko mu przebaczyła, ale od tej pory nic już nie było jak dawniej.
Samantha stawała się coraz bardziej zgryźliwa, bardziej wymagająca, zupełnie niczym matka Jima. Dużo młodsza wersja jego matki, szczególnie było to widać w jej w oczach, coraz twardszych a mniej niebieskich oraz w głosie, dużo wyższym niż początkowo i bardziej szorstkim.
Zaczął w milczeniu przesiadywać na plaży, kryjąc się przed nią, chowając myśli dla siebie i nie odzywając się do niej całymi godzinami. Kiedy chciała przerwać cisze, ganiła go za brak gorliwości w pracy nad książką, myślał w tych chwilach o niej z goryczą, jak o najeźdźcy, cenzorze, jak o obcym.
Prosił, aby go zostawiła, trzymała się z daleka, dala mu święty spokój, lecz bezskutecznie. Ciągle była w pobliżu.
Nie miał pewności, kiedy myśl o morderstwie zaświtała mu w głowie po raz pierwszy, próbował ja zignorować, mówił sobie, iż nie jest typem człowieka, który popełnia morderstwo, myślał o sobie jak o byłym księgowym, niedużym, łagodnym i cichym człowieku, spokojnym i mało aktywnym. Lecz w istocie nim nie był, już nie. Stał się przecież awanturnikiem, co pływał po oceanach, rezydując pośrodku Pacyfiku, otoczony zazdrością wszystkich biednych, budzących litość księgowych, ze wszystkich rozjarzonych od lamp biur świata.
Był więc zdolny popełnić morderstwo i podświadomie zdawał sobie z tego sprawę.
Rozmyślał o tym dzień i noc, siedząc przed wątłym ogniskiem, wpatrując się w płomienie, myślał o śmierci Samanthy. Ona nie znając jego rozważań, nieświadoma niebezpiecznych następstw swych czynów, nie ustawała w nękaniu go, żądając dalszego pisania.
Kiedy pilnowała ogniska, zarzucała mu, że przynosi za mało gałęzi, ogień może zgasnąć, jak poprzednio dwa razy.
-To sztorm zgasił ogień, nie on – ripostował
-Ale – odpowiadała stanowczo- sztorm nie ugasiłby ognia gdyby dbał o niego jak należy.
W końcu stało się to nie do zniesienia. W inne, szczęśliwsze dni chadzali często razem popływać, trzymając się brzegu ze względu na rekiny, które można było spotkać na głębszych wodach. Nie pływali razem już dawno i kiedyś, niby przypadkowo, podstępnie rzucił myśl.
- Popływajmy razem -
Od razu się zgodził, rozebrali się i razem wbiegli do wody, śmiejąc się i pryskając na siebie, jakby nadal byli oczarowanymi sobą kochankami.





Wciągnął ją pod wodę, jak dawniej. Wypłynęła śmiejąc się i prychając. Wciągnął ja ponownie, lecz tym razem przytrzymał. Walczyła z nim, kiedy odgadła jego zamiary, naprężył jednak mięsnie i przytrzymał ją pod wodą, po chwili szamotanie osłabło i w końcu ustało.
Wtedy ja puścił, patrząc jak tańczące fale unosiły jej ciało w ocean. Jasne miodowe włosy spokojnie kołysały się na wodzie a jej miękkie ciało unosząc się na powierzchni zataczało coraz węższe kręgi w oddali. Powlókł się do brzegu, drżący i wyczerpany zasnął na piasku.
Następnego dnia poczuł pierwsze wyrzuty sumienia. Powracał do niego jej głos, jej twarz.
Przypomniał sobie szczęście pierwszych wspólnych dni. Zebrał kości niezgody i jasno zobaczył, kiedy nie miał racji. Sięgał myślą wstecz i widział gdzie się zachował nieładnie, zbyt egoistyczne. Chciała tylko tyle, aby ukończył swoją książkę, nie dla niej, ale dla jego korzyści. Doszedł do wniosku, iż był dla niej zbyt brutalny i gruboskórny. To z jego winy narastały kłótnie, aż w końcu zaczęli się nienawidzić…
Z napływem myśli poczuł ból i wyrzuty sumienia. Była jedyna kobieta, która odwzajemniała jego miłość, która widziała w nim kogoś więcej niż tylko człowieka pochylonego nad księgami w biurze. A on ja zniszczył.
Szeptał jej imię chcąc aby wróciła, ale ona odeszła, umarła. I to on ja zabił.
Upadł na piasek i zapłakał.
Przez następne tygodnie, strasznie odczuwał jej brak, rosła w nim rezygnacja. Czuł, że w jego życiu wydarzył się jakiś dramat, zmieniając jego osobowość już na zawsze.
Trzy miesiące później został ocalony. Niewielka łódź podpłynęła do wyspy z rosnącego w oddali szarego parowca, kilku marynarzy pomogło mu dostać się na pokład. Nakarmili go, pozwolili wypocząć i odświeżonego przywiedli do kapitana.
Kapitan, siwy człowiek w spłowiałym ubraniu, wskazał głowa miejsce na krześle przy biurku, poczym zapytał.
-Jak się Pan nazywa? Jak długo był Pan na tej wyspie?
-Nie wiem- odrzekł spokojnie.
-Był Pan sam?
-Nie – Po chwili zastanowienia dodał- Była ze mną kobiet, Samantha Turner
Kapitan był zaskoczony – Gdzie ona jest teraz? Została na wyspie?
- Umarła – mówiąc to od razu zaczął płakać i cała historia wyszła na jaw – Walczyliśmy, działaliśmy sobie na nerwy i ja ją zabiłem. Utopiłem ją a może zabrało ciało.
Kapitan patrzył z przerażeniem, nie wiedząc co zrobić lub powiedzieć, w końcu postanowił nic nie robić i oddać człowieka w ręce sprawiedliwości, jak tylko przybija do stałego lądu.
Policja z San Francisco najpierw zaznajomiła się z raportem kapitana, potem rozmawiali z Jimem. Przyznał się do morderstwa od razu, mówiąc, że od tamtego czasu wciąż nęka go sumienie. Mówił logicznie, sensownie, odpowiadał na każde pytanie, opisując w szczegółach swoje życie na wyspie oraz popełnioną zbrodnie. Przez myśl nikomu nie przeszło, że niejaki, James Pilgrim mógł być szalony. Wystukano stenogram zeznań na maszynie, a on złożył pod nim podpis.
Koledzy z biura składali mu wizyty w areszcie, patrząc na niego z przerażeniem.
On natomiast z uśmiechem przyjmował ich zgrozę.
Miał piękny proces, uznano go winnym zbrodni pierwszego stopnia. Przez cała rozprawę był spokojny i pełen godności. Nikt patrząc na niego teraz nie uwierzyłby, ze ten pewny siebie człowiek kiedyś pracował jako drobny urzędnik.
Dostał wyrok śmierci w komorze gazowej, wykonano go w przepisowy sposób.
Wyspa
Forum pisarski cech ślusarski w internecie Strona Główna -> opowiadania
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie GMT  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin